wtorek, 22 listopada 2016

Rok z końmi #1 (Seria stara, ale jednak nowa)

Eh... Kolejny szary, ponury i nudny dzień. Zresztą jak zwykle, ale da się to przeżyć. Już po lekcjach. Koniec szkoły! Czeka mnie tylko mała przeprowadzka- do nowej stajni. Trochę się boje, bo nie jest to mały obiekt, a poza tym, nie ma tam też mojej najlepszej przyjaciółki, Martyny. Tak poniekąd, to zostawiłam ją w moim "starym" mieście. Obiecała, że utrzymamy kontakt, ale coś jej nie wierzę. Nie lubi jakichkolwiek związków na odległość. Można to stwierdzić na przykładzie jej byłego chłopaka- niecałe 2 miesiące od "rozstania", a ta uznała, że związki na odległość (mówimy to o innej szkole, ale w tym samym mieście) nie mają najmniejszego sensu. Będzie bolało, ale się już przygotowałam...
- Olga! Zrobiłaś już lekcje?- krzyknęła do mnie mama z kuchni.
- Jeszcze nie...- odpowiedziałam niechętnie.
- To zrób je. Jutro musisz wcześnie wstać, a przecież ja cie nie zawiozę, wiesz, że nie mogę. I będziesz miała niedzielę wolną...
Postanowiłam je zrobić, bo co pozostaje mi na piątkowy wieczór? Pomijając oglądanie czegoś w telewizji. No właśnie.
- Matematyka, fizyka, polski... i geografia! Wspaniale, wprost wspaniale...- mruknęłam pod nosem.
Ok około 20.30 siedziałam nad lekcjami prawie do północy. Poszłam się umyć. Przejrzałam jeszcze różne media społecznościowe i poszłam spać.

***

Obudziłam się bez pomocy mojego budzika. Wyłączyłam go i położyłam głowę na poduszce jeszcze raz. Potem wstałam i poszłam do łazienki. Ubrałam się w przygotowane wcześniej rzeczy i umyłam twarz. Zrobiłam lekki makijaż, aby nie wyglądać jak pomidor- cała czerwona twarz i moje zielone oczy. Spakowałam do torby sztylpy, kamizelkę, bo w kurtce trochę trudno się jeździ, kanapki, które, jakimś cudem, udało mi się zrobić, termos z herbatą i telefon. I jeszcze słuchawki. Ubrałam sztyblety, kurtkę, szalik oraz czapkę i ruszyłam na podbój nowej stajni. Przedtem zamknęłam dom i wstąpiłam do osiedlowego sklepiku po butelkę wody, bo w domu już nic nie było. Już zapoznałam się z droga do niej. Nie było to bardzo daleko, bo zaledwie osiem  kilometrów.
Dopiero wpół do ósmej. Trochę wcześnie, ale dojechałam. Weszłam do stajni i zobaczyłam kobietę, która czyści kopyta jakiemuś koniowi.
-Dzień dobry. - powiedziałam miłym głosem, co nie jest dla mnie do końca typowe.
- O! Witam. Widzę nową buźkę. Olga, tak?
- Tak to ja.
-Troszeczkę wcześnie jesteś, ale cóż. I jeszcze się nie przedstawiłam- jestem Anna Piątkowska i będę ci uczyć. - podała mi rękę zdejmując wcześniej lateksową rękawiczkę.
- Miło mi. A... Coś się stało temu koniowi?
-Eh... Gnijące strzałki. U nas dość typowe. Chwilę mnie nie ma i już problemy...
- Niezbyt fajnie...
I tak rozmawiałyśmy przez około godzinę, aż przyszły inne osoby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz